
Pamiętam, jak kilka lat temu siedziałem na kawie z Markiem. Chłopak pełen zapału, z genialnym pomysłem na aplikację, która mogłaby zrewolucjonizować lokalną logistykę. Miał wszystko: wiedzę, determinację i prototyp. A jednak, po roku walki z wiatrakami, zamknął projekt i wyjechał pracować dla korpo w Berlinie. Jego historia to dla mnie symbol. Z jednej strony mamy niesamowity potencjał, a z drugiej jakąś niewidzialną ścianę, o którą rozbijają się najlepsi. To skłoniło mnie do głębszych przemyśleń, czego brakuje w polskim biznesie, że tak często tracimy takie talenty jak Marek. Bo to nie jest odosobniony przypadek.
Spis Treści
ToggleCiągle zadajemy sobie to pytanie, analizujemy słupki i wykresy, a odpowiedź jest chyba bliżej, niż nam się wydaje. Leży w naszej mentalności, w sposobie, w jaki budujemy firmy i w tym, jak państwo traktuje tych, którzy mają odwagę iść na swoje.
Mam wrażenie, że jako naród jesteśmy mistrzami w adaptowaniu i ulepszaniu. Daj nam niemiecką technologię, a złożymy ją taniej i często lepiej. Problem zaczyna się, gdy trzeba wymyślić coś od zera. Wtedy pojawia się lęk. Często słyszę od menedżerów: „po co ryzykować, skoro kopiowanie sprawdzonych rozwiązań z Zachodu działa?”. No właśnie, działa, ale do czasu. Ta mentalność „bezpiecznego naśladownictwa” sprawia, że jesteśmy świetną montownią Europy, ale rzadko kiedy globalnym kreatorem. To jest jeden z głównych powodów, co przeszkadza w innowacyjności polskiego biznesu. Brak odwagi.
Wydatki na badania i rozwój wciąż kuleją. Dla wielu firm, szczególnie tych mniejszych, to fanaberia, a nie inwestycja. To jest właśnie to, czego brakuje w polskim biznesie – myślenia strategicznego, które wykracza poza horyzont najbliższego kwartału. Do tego dochodzi jakiś absurdalny rozdźwięk między światem nauki a biznesem. Na uczelniach powstają perełki, które kurzą się na półkach, bo nikt nie potrafi zbudować mostu do realnej gospodarki. I tak potencjał się marnuje.
Pracowałem kiedyś w firmie, gdzie szef musiał zatwierdzić zakup każdego spinacza. Dosłownie. Każda, nawet najmniejsza decyzja musiała przejść przez jego biurko. Atmosfera była taka, że ludzie bali się oddychać, a co dopiero wychodzić z inicjatywą. To skrajny przykład, ale pokazuje pewien trend – kulturę folwarku. Centralizacja decyzji, mikrozarządzanie i chroniczny brak zaufania do pracowników to jedne z największych wyzwań polskiego biznesu. To są też najczęstsze błędy polskich przedsiębiorców, którzy myślą, że są niezastąpieni.
A ten problem ma też drugie dno – sukcesję. Wiele świetnych firm, zbudowanych po ’89 roku, stoi teraz przed ścianą. Założyciele nie potrafią oddać sterów, a dzieci nie zawsze chcą kontynuować dzieło życia rodziców. To prawdziwe dramaty, gdzie brak planu i zaufania prowadzi do powolnego upadku dobrze prosperujących biznesów. I znowu wraca pytanie, czego brakuje w polskim biznesie? Zaufania, delegowania i nowoczesnego podejścia do zarządzania ludźmi.
Każdy, kto próbował założyć firmę i potrzebował finansowania, wie, że rozmowa w banku często przypomina przesłuchanie. Dla małych i średnich firm dostęp do kredytów to droga przez mękę. Wymagania są często z kosmosu, a procedury ciągną się w nieskończoność. To jedna z kluczowych barier rozwoju małych firm w Polsce. Niby jest rynek venture capital, są aniołowie biznesu, ale w porównaniu z Zachodem to wciąż trochę dziki zachód. Fundusze często boją się ryzyka bardziej niż początkujący przedsiębiorca, któremu powinny pomagać.
Właśnie tego brakuje polskim startupom – nie tylko pieniędzy, ale mądrych pieniędzy. Kapitału połączonego z mentoringiem, z dostępem do sieci kontaktów, z doświadczeniem w skalowaniu biznesu. To cały ekosystem, który u nas dopiero raczkuje. Więc to, czego brakuje w polskim biznesie, to także sprawne i odważne mechanizmy finansowania wzrostu.
To jest jakiś kompletny paradoks. Z jednej strony firmy krzyczą, że nie ma ludzi do pracy, a z drugiej absolwenci z dyplomami lądują na bezrobociu albo pracują poniżej kwalifikacji. Nasz system edukacji to skansen. Uczymy się na pamięć rzeczy, które można wygooglować w 10 sekund, a nikt nie uczy pracy w zespole, kreatywnego myślenia czy rozwiązywania realnych problemów. Braki w kompetencjach pracowników w Polsce są porażające, a programy nauczania nijak mają się do tego, czego potrzebuje rynek. A więc mamy problem.
To pokazuje, jakie braki ma polska edukacja biznesowa. Zamiast kształcić przyszłych innowatorów i liderów, produkujemy ludzi, którzy boją się myśleć samodzielnie. Firmy potem muszą inwestować ogromne pieniądze, żeby nauczyć ich podstaw. To kolejny dowód na to, czego brakuje w polskim biznesie – solidnego fundamentu w postaci dobrze przygotowanych kadr.
Prowadzenie firmy w Polsce to sport ekstremalny. Nigdy nie wiesz, kiedy zmienią ci podatki, dowalą nową składkę albo wymyślą kolejny, obowiązkowy raport do wypełnienia. Ta ciągła niepewność zabija długoterminowe planowanie. Jak masz inwestować miliony, skoro nie wiesz, jakie będą koszty prowadzenia działalności gospodarczej za rok? Do tego dochodzi biurokracja. Ilość papierów, procedur i niejasnych interpretacji przepisów jest przytłaczająca. Czasem mam wrażenie, że system jest stworzony po to, by utrudniać, a nie ułatwiać.
Stabilność i przejrzystość prawa – oto, czego brakuje w polskim biznesie najbardziej od strony państwa. Przedsiębiorca nie chce prezentów, chce po prostu jasnych i stabilnych reguł gry, żeby mógł skupić się na rozwijaniu firmy, a nie na śledzeniu Dziennika Ustaw.
Jesteśmy niesamowicie dumni, kiedy polska firma dostarcza części do niemieckiego samochodu. I słusznie. Ale dlaczego tak rzadko mamy odwagę zbudować własny, polski „samochód”? Coś, co będzie rozpoznawalne na całym świecie pod naszą marką. Boimy się globalnej konkurencji, brakuje nam wiedzy o zagranicznych rynkach i często też kapitału na międzynarodową ekspansję.
Skupiamy się na byciu solidnym, ale anonimowym ogniwem w cudzych łańcuchach wartości. To bezpieczne, ale ogranicza potencjał. Brak globalnych aspiracji i strategii budowania własnych, silnych marek to odpowiedź na pytanie, czego polskiemu biznesowi brakuje by konkurować globalnie. Brakuje nam ambicji i odwagi, by zagrać o najwyższą stawkę.
W dobie sztucznej inteligencji, analizy danych i hiperpersonalizacji, szczytem marketingu w wielu polskich firmach jest wciąż baner przy drodze i spamerski newsletter. To aż boli. Traktujemy marketing jako koszt, a nie inwestycję, i często robimy go po najmniejszej linii oporu. Zamiast budować długotrwałą relację z klientem, chcemy mu wcisnąć produkt tu i teraz. A potem wielkie zdziwienie, że poszedł do konkurencji, która lepiej go zrozumiała.
To, czego brakuje w polskim biznesie, to zrozumienie, że marketing to nie tylko reklama. To budowanie doświadczeń klienta, analiza danych i tworzenie wartości. Zbieramy tony informacji o klientach, ale mało kto potrafi je mądrze wykorzystać. To ogromna, niewykorzystana szansa.
CSR i ESG to dla wielu menedżerów wciąż czarna magia albo, co gorsza, „eko-ściema” do wrzucenia w raport roczny. Posadzimy drzewo, zrobimy zdjęcie z dziećmi z domu dziecka i fajrant, obowiązek spełniony. Traktujemy to jako przykry obowiązek, a nie strategiczną szansę na budowanie przewagi konkurencyjnej i lepszych relacji z otoczeniem.
Problem w tym, że świat idzie do przodu. Zaraz bez sensownej strategii ESG nie dostaniesz kredytu, nie wejdziesz w łańcuch dostaw dużej, zachodniej korporacji, a młode talenty nie będą chciały u ciebie pracować. I to jest ten moment, kiedy powierzchowne działania przestają wystarczać. Świadomość ekologiczna i społeczna to kolejny element, którego ewidentnie brakuje w polskim biznesie.
Czytając to wszystko, można się trochę załamać. Tyle luk, tyle barier. Ale ja nie chcę kończyć w ten sposób. Widzę te wszystkie problemy, bo mi zależy. Wierzę w ten potencjał, który widziałem u Marka z mojej opowieści, i który widzę w setkach innych firm każdego dnia. Pytanie, czego brakuje w polskim biznesie, nie jest po to, żeby tylko narzekać.
Jest po to, żeby zdiagnozować chorobę i zacząć ją leczyć. Musimy przestać się bać innowacji, zacząć sobie ufać w firmach, uprościć to cholerne prawo i nauczyć się myśleć dalej niż do końca kwartału. To wymaga pracy od wszystkich: od rządu, od przedsiębiorców i od pracowników. Mimo tych wyzwań, nasz biznes ma ogromny potencjał. Musimy tylko usunąć te kłody spod nóg.
Więc nie, nie gasimy światła. Czas zakasać rękawy. Ja zaczynam od tego tekstu. A Ty?
Copyright 2025. All rights reserved powered by naturoda.eu